Zobaczyć Lukasa Podolskiego, jedynego mistrza świata, który gra w polskiej Ekstraklasie. To był główny powód wyjazdu do Zabrza. Tymczasem trafił mi się niezwykle ekscytujący mecz, w którym do ostatniej minuty było mnóstwo walki i emocji. Każdy zespół o coś grał. Piłkarsko było to dobre widowisko. To samo mogę powiedzieć o wydarzeniach na trybunach. Gospodarze trzykrotnie odpalili race. Na duży plus zaskoczyli mnie kibice Puszczy, którzy przybyli w dużej liczbie i przez cały mecz prowadzili doping.
O meczach Zagłębie – Lech słyszałem wiele dobrego i od kilku lat przymierzałem się, żeby to samemu zweryfikować. Wyjazd do Lubina okazał się znakomitym pomysłem. Zobaczyłem wspaniałą atmosferę panującą na trybunach, gdzie dwie liczne grupy kibiców rywalizowały na doping, ale przy tym wzajemnie się szanowały. Obie ekipy odpaliły pirotechnikę. Niestety przed meczem padł system sprzedaży biletów, co znacznie wydłużyło nasz pobyt pod stadionem. Za bilety dla siebie i żony miałem zapłacić 95 zł, a zapłaciłem … 2 zł.
Po ostatniej wyprawie na ekstraklasowy dwumecz na Mazowsze na tyle znowu spodobała mi się nasza najwyższa liga, że pojechałem do Wrocławia na starcie Śląska z Górnikiem. Już po sześciu minutach i po dwóch bramkach „bałkańskiego szrotu”, jak się u nas mówi o piłkarzach z tamtych stron, mecz był już ustawiony. Przez pozostałe minuty mogłem skupić się na słuchaniu wokalnych popisów kibiców Śląska. Po drugiej stronie stadionu widziałem fanów Górnika. Na mecz ten wybrałem się w towarzystwie dwóch kolegów, co znacząco podniosło atrakcyjność tego wyjazdu.
Na Łazienkowską przyjechaliśmy z Płocka, gdzie pooglądaliśmy mecz Wisły z Pogonią. Już pod stadionem czuliśmy się w innym świecie, choć mecz był z tej samej ligi. Duży i nowoczesny stadion, tłumy kibiców wokół niego, a potem na trybunach i ten niesamowity doping przez 90 minut robią wrażenie. Na trybunach zajęliśmy miejsce tuż przy Żylecie. Ogrodzenie oddzielało nas od kibiców ... ADO Den Haag, którzy licznie pojawili się na tym spotkaniu. Choć pod stadionem zjawiliśmy się dość późno, to nie mieliśmy problemów z zakupem biletów, gdyż kolejkę trzymał nam zaprzyjaźniony groundhopper z Warszawy, który równocześnie jest kibicem Legii.
Po 18-miesięcznej przerwie wybrałem się na mecz naszej Ekstraklasy. A mówiąc dokładnie, to nawet na dwa. Wyprawa na Mazowsze trwała 21 godzin, w czasie której przejechaliśmy ponad tysiąc kilometrów. Zobaczyliśmy dwa piłkarskie światy. Na stadionie w Płocku, podobnie jak w samym mieście, byłem pierwszy raz. Pooglądałem tam słaby, pod względem poziomu, mecz, ale z niezwykłą dramaturgią. Posłuchałem też występów wokalnych dwóch klubów kibica.
Niesamowite emocje przeżyli kibice, którzy przyszli na Stadion Ludowy w Sosnowcu. Już po 25 minutach gospodarze przegrywali 0:2 i z takim wynikiem oba zespoły schodziły na przerwę. Od 56. minuty do 65. nastąpił całkowity zwrot sytuacji. W tym okresie Śląsk stracił 3 bramki i otrzymał jedną czerwoną kartkę. W 90. minucie, po skorzystaniu z VAR-u, sędzia podyktował rzut karny, który dał Śląskowi wyrównującą bramkę. Chwilę później goście trafili w słupek. W meczu tym po 2 bramki zdobyli Vamara Sanogo i Marcin Robak.
Mimo ujemnej temperatury udało się skrzyknąć sześcioosobowy skład i pojechać na mecz do oddalonego o ponad 160 km Lubina. Gdy wracaliśmy termometr w aucie wskazywał minus 12 stopni Celsjusza. Na trybunach zasiadło 9655 osób, w tym około pięciuset kibiców Legii, którzy weszli , choć mieli zakaz wyjazdowy. Zobaczyłem mecz z niesamowitą końcówką, w której obie drużyny zdobyły po jednym golu w doliczonym czasie gry. I to obie z rzutów karnych. Pierwszy raz widziałem na żywo VAR i Eduardo. Jednak największe wrażenie zrobił na mnie Jakub Mareš. Fajnie zaprezentowali się kibice obu drużyn. Hasłem przewodnim tego meczu było to, że „Polonia nigdy nie zginie”.
Kiedy koledzy zaproponowali mi, żebyśmy z meczem Odra Opole – Miedź Legnica połączyli derby Krakowa, to chętnie zgodziłem się, bo jeszcze nigdy na Świętej Wojnie nie byłem. Trochę byłem zawiedziony, jak się dowiedziałem, że będą to derby bez kibiców gości. Piękny doping na prawie pełnym stadionie, wspaniała akcja Carlitosa i niesamowite „Time to say goodbye” po ostatnim gwizdku, w jakimś stopniu zrekompensowały brak fanów Pasów.
Loska, Wolniewicz, Ambrosiewicz, Żurkowski, Wolsztyński i Olszewski, to nie są groundhopperzy, z którymi wybrałem się na mecz Górnika z Legią. To zabrzańscy piłkarze, którzy w tym spotkaniu mieli swój absolutny debiut w polskiej Ekstraklasie. I to przeciwko drużynie, która w poprzednim sezonie grała jak równy z równym z Realem, Borussią, Sportingiem i Ajaxem Kto nie był nigdy na meczu Górnik – Legia ten nie zrozumie, jakie on wzbudza emocje wśród zabrzańskich kibiców. Tam nawet kobiety z małymi dziećmi śpiewają, że Legia to stara k…
Dopiero 3 lutego rozpoczął się mój sezon groundhopperski. Zainaugurowałem go meczem Zagłębia Lubin z Legią Warszawa. Prawie pełen stadion, doping fanów obu drużyn, oprawa pirotechniczna kibiców Zagłębia, cztery gole (plus dwa, które nie zostały uznane), zobaczenie najlepszych piłkarzy w historii Zagłębia, zjedzenie torta z okazji 70-lecia klubu, podziwianie z bliska gry Odjidja-Offoe, Radovicza i Guilherme oraz wspaniałe towarzystwo w samochodzie, w którym było nas sześć osób, w tym dwie, z którymi pojechałem pierwszy raz, to największe plusy tego wyjazdu.
Trochę rozczarowały mnie derby Dolnego Śląska. Liczyłem na wspaniałą atmosferę na trybunach i niezłe spotkanie na murawie. Entuzjazm mi już spadł na dzień przed meczem, gdy zorientowałem się, że kibice Zagłębia mają na to spotkanie zakaz. Uznałem, że jednak derby to derby i kibice Śląska przygotują jakąś fajną oprawę. Tymczasem na boisku i na trybunach było to przeciętne ligowe spotkanie, na które przyszło niespełna 11 tysięcy widzów.
Chcąc zdążyć na swój trzeci mecz w Szczecinie musiałem opuścić stadion w Skolwinie o 18.55, czyli kilka minut przed końcowym gwizdkiem. Przejazd stąd na stadion Pogoni miał być najtrudniejszą częścią mojej wyprawy, wokół którego moje myśli krążyły przez cały dzień. Po przyjechaniu do Skolwina byłem już spokojniejszy, bo widziałem, że trasa nie jest trudna. Jednak gdyby jeden z dwóch autobusów coś lekko nawalił, to na mecz Pogoni bym się spóźnił. Tymczasem stał się cud. Idąc szybko w stronę przystanku zobaczyłem chłopaka, który z szalikiem Pogoni pędził za mną. – Pan też na Pogoń? – zapytał. Jak się dowiedział, że nie jestem miejscowy i nie do końca wiem jak jechać, to powiedział, żebym jechał z nim.
Długo nie zwlekałem z wyjazdem na pierwszy mecz Lotto Ekstraklasy, bo już w pierwszej kolejce nowego sezonu wybrałem się do Wrocławia na pojedynek Śląska z Lechem. Może wyjdę na dziwnego, ale mnie się mecz podobał. Mam na myśli zarówno wydarzenia boiskowe, jak i te kibicowskie. Do tego na plus dobre towarzystwo. Pojechałem z Jackiem i Pawłem, z którymi dzień wcześniej byłem na Piaście, a tydzień wcześniej w Lubinie.
Spotkanie Piasta z Lechią kończyło trzymeczową niedzielną wyprawę, na którą zabrałem się z Jackiem. Pojedynek ten zapowiadał się niezwykle ciekawie, bo zwycięstwo Piasta umacniało go na drugiej pozycji i pozwalało utrzymać zaledwie 3 punktową stratę do Legii. Z kolei zwycięstwo Lechii dawało jej awans na trzecie miejsce i zmniejszenie do 3 punktów straty do Piasta. Jacek cały czas marzył, żeby pójść na sektor gości, co udało mu się zrealizować.
Może to się wydać nieprawdopodobne, ale ja nigdy wcześniej nie byłem na stadionie Górnika. Wprawdzie byłem na meczu, będącym odpowiednikiem dzisiejszej Ligi Mistrzów, Górnik – Bayern, ale rozegrano go na Stadionie Śląskim w Chorzowie i było to aż w 1985 roku. W ostatnich latach czekałem aż otworzą wszystkie trybuny. Korzystając z propozycji Jacka ruszyłem z nim w środę na dwa mecze odbywające się na Górnym Śląsku. Jednym z nich był właśnie mecz Górnika z Lechem. Układ tych dwóch gier był dla nas dość przyjazny. Jednak mecze te zostały dość ciasno ułożone. Ruch – Cracovia był o 18.00, a Górnik – Lech o 20.30. Oba stadiony oddalone są od siebie o 15 km. Niby blisko. Tak się może wydawać tylko komuś, kto nie był na takich dużych stadionach, gdzie wejście, którym człowiek chce wejść może być bardzo daleko od miejsca, gdzie się zaparkowało.
Rzadko bywam na meczach w środku tygodnia. Kiedy więc Jacek zaproponował mi środowy wypad na dwa spotkania ekstraklasowe do Chorzowa i Zabrza, to natychmiast się zgodziłem. Na pojedynek Ruchu z Cracovią przyjechaliśmy z pół godziny przed pierwszym gwizdkiem. Bylibyśmy szybciej, gdyby nie to, że Jacek głosowo wybrał w GPS-ie Stadion Ruchu, a ten doprowadził nas na … Stadion Miejski.
Po 99 dniach przerwy (cała wieczność) wreszcie ruszyłem na mecz piłkarski. Udałem się do Lubina na pojedynek Zagłębia z Legią. Mecz ten zapowiadał się ciekawie, zarówno pod względem piłkarskim, jak i kibicowskim. Pojechaliśmy w gronie sześciu osób, co spowodowało, że podróż wydawała się znacznie krótsza. Zobaczyliśmy plejadę gwiazd polskiej ligi i niezły doping obu ekip.
W ostatnią niedzielę pierwszy raz zawitałem na Kolporter Arenie, gdzie Korona Kielce podejmowała Śląsk Wrocław. Był to nie tylko mój groundhopperski debiut na tym obiekcie, ale też pierwszy oglądany mecz w województwie świętokrzyskim. Pomysłodawcą tego wypadu był Krzychu, który mieszka w Anglii, a który gdy tylko przylatuje do Polski, to chce jeździć na mecze. Trzecim uczestnikiem tej wyprawy był Jacek, który zawsze jest chętny na takie wyjazdy.
W Gliwicach na meczach już bywałem. Byłem na Lidze Europy, ekstraklasie i I lidze, ale nie byłem nigdy na najważniejszym dla kibiców Piasta meczu derbowym z Górnikiem Zabrze, stąd postanowiłem się wybrać na to spotkanie 07.03.2015. O tym, że to jest szczególne spotkanie informował przed meczem latający wokół stadionu helikopter. Myślę, że mógłby przestraszyć niejednego kibica, który nie chodzi na mecze, a czyta media piszące o tym, że na stadionach jest niebezpiecznie.
Nie było Cię na meczu Śląsk - Lech? Oglądając ten film możesz poznać atmosferę panującą na trybunach. Usiadłem tak, żeby móc nagrywać kibiców obu drużyn.
Mecz Śląska z Lechem zapowiadał się na wydarzenie kolejki zarówno pod względem piłkarskim, jak i kibicowskim. Jest to jeden z klasyków naszej ligi. Jadąc na niego bardziej liczyłem na aspekt kibicowski, bo piłkarsko spodziewałem się, że może być różnie. Wiedziałem, że może być super mecz, ale równie dobrze może być totalna lipa. Kibicowsko spodziewałem się najwyższego poziomu, czyli głośnego dopingu obu grup kibiców, znakomitych opraw, w tym pirotechnicznych. Na mecz wyjechaliśmy w 5 osób. W tym były 2 osoby, które nigdy nie były na nowym stadionie Śląska, a nawet na żadnym meczu polskiej ekstraklasy. Jedna z nich to 7-letni Dominik, który był najmłodszym uczestnikiem wyprawy.