Jak zwykle w Poznaniu zobaczyłem niesamowitą atmosferę na trybunach. Do tego doszła bardzo dobra gra piłkarzy Lecha, która jednak nie przełożyła się na odpowiedni wynik. Powinno być 3:0 i sprawa awansu byłaby załatwiona. Z powodu tego meczu zorganizowałem czterodniową wyprawę, w czasie której trzy dni spędziłem w „grodzie Przemysława”, jak o swoim mieście śpiewają fani Kolejorza.
Znowu przeżyłem to, co prawie zawsze na meczach pucharowych polskich klubów, czyli duże rozczarowanie. Owszem Piast do 82 minuty był w następnej rundzie, ale to dla mnie żadne pocieszenie. To, że odpadliśmy przez jeden błąd bramkarza do mnie też nie trafia, bo z polskimi klubami już tak jest, że zawsze o porażce tylko jakieś „coś” decyduje. A to błąd bramkarza, a to głupia kartka, a to znowu gol stracony w końcówce meczu. Na dziesięć ostatnich spotkań pucharowych, na które pojechałem, tylko trzy razy polski klub awansował. Dobrze, że chociaż kibice stwarzają zawsze fajną atmosferę.
Jadąc na mecz Lecha z Genk dawałem Polakom 5% szans na awans. Liczyłem przede wszystkim na wspaniałą atmosferę na trybunach. Montując ekipę wyjazdową dałem ogłoszenie, że w ramach akcji, śpieszmy się oglądać polskie kluby w europejskich pucharach, bo tak szybko z nich odpadają, organizuję wyjazd do Poznania. Na to ogłoszenie zareagowały pozytywnie dwie osoby, które pierwszy raz z nami pojechały. Ostatecznie do Poznania udaliśmy się w pięcioosobowym składzie. Piłkarsko Lech był słabszy, za to klasę pokazali jego fani.
W czwartek o 7.30 wyszedłem w domu, a po 22,5 godzinach do niego wróciłem. W tym czasie zdążyłem przejechać około 1270 km, odbyć spacer po centrum Białegostoku i pooglądać mecz Jagiellonii z Gentem. Na pozór mordercza wyprawa, która jednak w dobrym towarzystwie zleciała szybko i przyjemnie. Dawno nie oglądałem tak dobrego meczu w wykonaniu polskiej drużyny klubowej. Bardzo wysoko oceniam też doping fanów Jagi. Na podobnym poziomie jej stadion. A że do tego byli kibice gości i wróciłem z biletami z tego spotkania, to czegóż więcej oczekiwać?
Piękny stadion, wielu kibiców (choć mniej, niż się spodziewałem), niesamowity doping i niestety porażka z zespołem ze Słowacji. Choć zawodnikom Górnika nie można odmówić ambicji, to jednak byli trochę słabsi. Nie mogę tego pojąć, że nasza liga, która tak wspaniale wypada pod względem kibicowskim (doping, oprawy, frekwencja), nie potrafi wejść na podobny poziom piłkarski. W jednym tygodniu przyjeżdżają do nas dwa kluby słowackie, które prowadzą nie chciani w Polsce trenerzy i wywożą od nas komplet zwycięstw.
Środek tygodnia, czas urlopowy, nikomu nieznana drużyna z Mołdawii, a na trybunach stadionu w Zabrzu pojawiło się prawie 20 tys. kibiców, którzy w czasie meczu stworzyli wspaniałą atmosferę. Na trybunach byli mężczyźni, kobiety, dzieci. Starzy i młodzi. Czuć było, że w Zabrzu żyje się Górnikiem. Gdyby na Mundialu kibice którejś reprezentacji tak kibicowali, to nasze media wychwalałyby to pod niebiosa, a tak nikt o tym nawet nie wspomni. 24 lata czekali fani Górnika na mecz w europejskich pucharach. Ich ulubieńcy wygrali, ale pokazali piłkarską słabość naszej ligi.
To był najlepszy mecz jaki w ostatnim czasie oglądałem. Doping Lecha był miażdżący, gra ich piłkarzy, przez dużą część meczu, bardzo dobra i do tego olbrzymie emocje przez 97 minut. Udało mi się to przeżyć dzięki temu, że miałem z kim pojechać, bo sam bym się nie wybrał. Udało nam się w godzinę skrzyknąć w pięć osób.
Piast Gliwice gładko przegrał z IFK Goeteborg. Szkoda, że w pucharach reprezentował nas zespół, który na te rozgrywki się osłabił. Odeszło z klubu dwóch kluczowych zawodników – Nespor i Vacek. Jedynym plusem jest to, że miałem blisko na mecz w europejskich pucharach. Udało nam się z Jackiem zebrać na wyjazd pięcioosobową ekipę.
Po ponad trzytygodniowej przerwie ruszyłem na mecz. Zrobiłem to w ramach akcji „Śpiesz się oglądać polskie kluby w europejskich pucharach, bo tak szybko odpadają”. Wybrałem się na spotkanie eliminacji Ligi Europy. Liczyłem na prawie pusty stadion, zero bułgarskich kibiców i nie wykluczałem odpadnięcia Zagłębia. Tymczasem spotkały mnie same pozytywne niespodzianki.
Już pogodziłem się z myślą, że nie wybiorę się w tym sezonie na europejskie puchary, gdy zadzwonił do mnie Jacek, że strasznie napalił się, żeby jechać na mecz Lech – Videoton. Po utworzeniu wydarzenia na Facebooku udało nam się zebrać pięcioosobową ekipę, co nie zdarza nam się zbyt często, a zważywszy, że do Poznania jedzie się od nas prawie 4 godziny, to sukces tym większy.
Przeciętny w naszej lidze Ruch nieźle sobie radzi w eliminacjach do Ligi Europy. Dotarł już do ostatniej IV rundy, w której gościł w Gliwicach zespół Metalista Charków. Liga ukraińska jest zdecydowanie wyżej notowana od naszej, stąd Ruch nawet u siebie faworytem nie był. Znowu w myśl hasła: „Śpieszmy się oglądać polskie kluby w europejskich pucharach, bo tak szybko odpadają”, zabrałem się z Jackiem do Gliwic.
Niezwykle rzadko mogę oglądać mecze z udziałem topowych drużyn, dlatego postanowiłem skorzystać z okazji i pojechać do Wrocławia na mecz Śląska z Borussią Dortmund. Wprawdzie nie lubię spotkań towarzyskich, ale uznałem, że niemiecki klub podejdzie do niego profesjonalnie. Chciałem zobaczyć, czy wyraźna jest różnica między piłką polską a europejską. Tym razem chciałem odpuścić sobie kibiców, a skupić się na piłkarzach Borussiii. Nie dało się.
W ramach akcji śpieszmy się oglądać polskie kluby w europejskich pucharach, póki jeszcze w nich grają, udaliśmy się z Jackiem do Gliwic na mecz Ruch Chorzów – Esbjerg. Wyjazd ten obaj zgodnie zaliczyliśmy do niezwykle udanych pod względem kibicowskim i piłkarskim. Jadąc do Gliwic na takie rewelacje nie liczyliśmy.
Mecz Hajduka z Dundalk był tym, który najbardziej zapamiętam ze wszystkim spotkań piłkarskich jakie widziałem w Splicie. To było to na co czekałem. Od przypłynięcia do Splitu do powrotu promem działo się tak wiele, że trudno o wszystkim opowiedzieć, a przerwa w czasie tego spotkania to najlepsza jaką przeżyłem w swojej groundhopperskiej karierze.
Mecz Ligi Europy RNK Split – Hapoel Beer Sheva rozpoczynał się w czwartek 17 lipca o godzinie 20.30. Ruszając dzień wcześniej z Nysy o godzinie 16.00 nie spodziewałem się, że możemy z Elą mieć problem, żeby na niego zdążyć. Wykupiliśmy wczasy w miejscowości Supetar na wyspie Brać. Cała jazda autokarem odbywała się bez najmniejszych przeszkód, aż do momentu, gdy spóźniliśmy się chwilkę na prom ze Splitu do Supetaru.
Na mecz Śląska z Sevillą jechałem głównie, żeby zobaczyć zespół z Primera Division. Liga hiszpańska jest obecnie najlepsza według rankingu UEFA. Wyprzedza w nim nawet ligę angielską. Chciałem zobaczyć, jaka jest różnica między ligą polską i hiszpańską. Po porażce 1:4 w Hiszpanii nie wierzyłem, że Śląsk awansuje. Liczyłem, że może powalczy chociaż o zwycięstwo. Na mecz ten sprzedano wszystkie bilety. Nie przyjechali na rewanż kibice z Sevilli.
Na drugi dzień po meczu w Cadcy ponownie przemierzaliśmy tę samą drogę, ale tym razem jadąc do Żyliny. Towarzyszył nam Arek z myfootballmoments.blogspot.com. Jechaliśmy na mecz kwalifikacji do Ligi Europy. W Żylinie na meczu już raz byłem. Tym razem magnesem dla mnie byli kibice Rijeki. Byłem ciekawy, jak się zaprezentują. Fajne było też to, że miałem na ten mecz akredytację foto, którą odebrałem w hotelu obok stadionu. Niestety, ale gdy ja z kamerą byłem po akredytację, to koło naszego auta przechodzili rozśpiewani kibice z Chorwacji. Jeden nawet wsadził głowę do samochodu i śpiewał Eli do telefonu, którym chciała ich nagrać.
Wczoraj zobaczyłem na żywo najlepszy mecz piłkarzy Śląska. Do tego był to najlepszy mecz, jaki oglądałem na nowym stadionie we Wrocławiu. Warto było pojechać, żeby zobaczyć tak dobrze grający polski zespół. W 1. połowie Śląsk był zdecydowanie lepszy od klasowej drużyny, jaką jest belgijski Club Brugge. Stwarzał mnóstwo sytuacji, których jednak nie wykorzystywał. Znakomicie grał Sobota, który, jak tyczki slalomowe, mijał piłkarzy z Belgii. Znakomicie grał Paixão. Każdy jego kontakt z piłką znamionował wielką klasę. Śląsk grał z zaangażowaniem i polotem.