To był mój piłkarski wyjazd życia. Równocześnie spełniłem trzy kibicowskie marzenia. Pierwszy raz byłem na meczu polskiej reprezentacji na meczu Mistrzostw Europy lub Świata. Jednocześnie pierwszy raz oglądałem jakiekolwiek spotkanie na tego typu imprezie. Nigdy wcześniej nie byłem też zagranicą na meczu polskiej kadry. Przez dwa dni chłonąłem w Hamburgu atmosferę tego turnieju. Na stadionie przeżyłem niesamowite emocje. Możliwość tego wyjazdu trafiła mi się na trzy dni przed meczem.
Wreszcie pooglądałem we Wrocławiu jakiś mecz o punkty. Do tego było to spotkanie wygrane przez naszą reprezentację. Mecz ten oficjalnie obejrzało ponad 35 tysięcy widzów. Na moje oko było ich więcej. Jak na mecze reprezentacji rozgrywane w tym mieście, to na tym była całkiem niezła atmosfera. Siedziałem blisko Walijczyków, którzy parę razy coś zaśpiewali.
Ten mecz był ostatnim aktem piłkarskiej trylogii, którą przeżyłem w sobotę 25.05.2019 r. Było to tego dnia zdecydowanie najlepsze spotkanie. Zobaczyliśmy mnóstwo błyskotliwych akcji. Ponadto była tu najwyższa frekwencja. Kluczową rolę w meczu odegrał VAR. Jedyny minus tego spotkania, to zdecydowanie wyższa cena piwa, niż parę godzin wcześniej na meczu w Bielsku-Białej.
To był mój pierwszy w życiu mecz jakichkolwiek piłkarskich MŚ, który oglądałem na żywo. Przyznam, że wydarzenia boiskowe nie utkwią mi na lata. Muszę sobie wynotować składy obu zespołów, bo liczę na to, że może któryś z zawodników zrobi karierę i kiedyś będę mógł powiedzieć, że widziałem go na żywo. Fajny stadion, miłe towarzystwo, zimna kiełbasa, to coś co bardziej zapamiętam. I to, że mecz ten pooglądałem pomiędzy spotkaniami BKS-u i Argentyny.
„Choć przegrywamy i słabo gramy, a na trybunach za cienko śpiewamy, to na mecz kadry zawsze ochotę mamy”. Tak napisałbym, gdybym miał w jednym zdaniu podsumować mecz z Włochami. Dzięki temu, że pojechałem na niego, to pierwszy raz w życiu w jednym tygodniu pooglądałem na stadionie dwa mecze reprezentacji Polski. Atmosfera na trybunach była lepsza, niż z Portugalią, na co mam swoją teorię. Gra naszych w I połowie była tragiczna, a w II słaba. Decyzje trenera były niezrozumiałe i nieskuteczne. Mimo to uwielbiam mecze naszej reprezentacji. Jak zwykle na duży plus skład ekipy wyjazdowej.
Chociaż Stadion Śląski, to już nie jest „Kocioł Czarownic”, a reprezentacja Polski okazała się dużo słabsza od Portugalii, to wyjazd na mecz Ligi Narodów uważam za bardzo udany. Miałem możliwość pooglądać to spotkanie z pozycji murawy. Mogłem z bliska podziwiać niezwykłe umiejętności techniczne Portugalczyków i ich niesamowitą szybkość. Niestety, ale widziałem też fatalną grę obronną Polaków. Podróż w obie strony, w znakomitym towarzystwie, szybko mi zleciała.
Na Stadion Śląski poniosła mnie tęsknota za atmosferą tego obiektu, jaką przed laty parokrotnie przeżyłem. Byłem ciekawy jak ona teraz będzie wyglądać. Ponadto reprezentacja Polski jest dla mnie niezwykle ważna i aż się dziwię, że tak rzadko na nią jeżdżę. Interesował mnie też wygląd przebudowanego stadionu. Zobaczyłem fajny obiekt, znakomitą (jak na mecz towarzyski) atmosferę. Ponadto poznałem fajnych ludzi i spotkałem kilka osób znanych mi już z piłkarskiego szlaku.
Mecz z Czarnogórą był moim pierwszym spotkaniem naszej reprezentacji, który pooglądałem na PGE Narodowym. Paradoksalnie zyskałem na tym, że Polska dała sobie strzelić gole na 2:2, bo dzięki temu przeżyłem niesamowite emocje. Poznałem atmosferę Stadionu Narodowego podczas meczów kadry, która nie jest tak zła, jak ją niektórzy przedstawiają. Dane mi było poczuć też klimat meczowy w warszawskiej knajpie, co też było sympatycznym przeżyciem.
Z Jackiem, znanym nyskim groundhopperem, udaliśmy się do Opola na mecz reprezentacji młodzieżowych Polski i Serbii. Liczyłem na ciekawy mecz i fajną atmosferę na trybunach. W obu tych aspektach trochę się zawiodłem.
W 2022 roku w Katarze mają się odbyć piłkarskie MŚ. Wszyscy boją się panujących tam upałów. PZPN postanowił już dokonywać selekcji piłkarzy pod kątem wytrzymałości na wysokie temperatury i zorganizował mecz Polska U-15 – Szkocja U-15 w samo południe przy 30-stopniowym upale. Jak łatwo policzyć ci chłopcy będą wtedy mieli 22 lata i mogą już grać w pierwszej reprezentacji. Przez to, że mecz rozegrano w Brzegu to skorzystałem z okazji i go pooglądałem.
Odkąd wybudowano nowy stadion we Wrocławiu staram się być na wszystkich meczach kadry. Byłem na jej pojedynkach z Włochami, Mołdawią i Słowacją. Nie odpuściłem też meczu ze Szwajcarią. Choć było to tylko spotkanie towarzyskie to obejrzało je ponad 40 tysięcy widzów. Poniżej kilka moich refleksji dotyczących tego meczu, postawy piłkarzy i trenera, atmosfery na boisku i trybunach.
W piątkowy wieczór (15.11.) przeżyłem wspaniałą przygodę, jako fotoreporter Przeglądu Ligowego na meczu Polska – Słowacja. Nie będę dokładnie opisywał meczu, bo robiąc zdjęcia dobrze go nie widziałem. Skupię się na subiektywnych odczuciach, które przedstawię w kilku luźnych punktach.
Pomimo braku sukcesów naszej reprezentacji pojechałem do Wrocławia na mecz Polska – Mołdawia. Od razu malkontentów uspokoję, że nie lubię PZPN, ale że dla mnie jest to reprezentacja mojego kraju. Z doniesień medialnych można było wywnioskować, że stadion będzie w czasie meczu pusty. Mołdawia nie jest atrakcyjnym przeciwnikiem. Jadąc na mecz wiedziałem, że na nic wielkiego nie mogę liczyć. Mogły być 2 ewentualne scenariusze. Pierwszy, że wygrywamy i nie ma się z czego cieszyć, bo to obowiązek zdobyć 3 punkty w takim spotkaniu. Drugi, że nie wygrywamy i jest już zupełne dno. Na mecz pojechałem z Jackiem i Michałem. Pod stadionem byliśmy 2 godziny przed meczem. Już dojeżdżając zauważyłem, że frekwencja będzie lepsza od zapowiadanej.
Gdzie jest orzeł? Liderzy PZPN są mistrzami w popełnianiu błędów i psuciu wizerunku swojej organizacji. Zaczęli od tego, że w dniu święta państwowego Polacy mieli zagrać w nowych koszulkach, na których w miejsce godła państwowego pojawiło się godło związku. Nie ma nic przeciwko godłu PZPN, ale nie mogę zaakceptować, że nie ma tam orła. Nie rozumiem, czemu nie mogą być koło siebie oba symbole. Dawniej, jak czytałem wywiady z młodymi piłkarzami, to zawsze każdy z nich mówił, że marzy, żeby zagrać z orłem na piersi. Mimo tej skandalicznej decyzji wybrałem się na mecz, bo uważam, że kibicuję Polsce, a nie PZPN, a nawet nie konkretnym piłkarzom. Zaopatrzony w bilety i karty kibica już o 16.00 wyruszyłem z Nysy. Wybrałem się z żoną, kolegą Arturem i jego synem. Wiedząc, że będą problemy z parkowaniem koło stadionu pojechaliśmy na ulicę Legnicką, gdzie zostawiliśmy samochód. Stamtąd tramwajem dojechaliśmy do stadionu. Mimo, że byliśmy tylko w 4 osoby, to siedzieliśmy w trzech różnych częściach stadionu. Z żoną siedzieliśmy w sektorze teoretycznie dla przyjezdnych. Teoretycznie, bo garstkę Włochów posadzono w innym miejscu. Przed stadionem spotkałem idącego z charakterystyczną koroną na głowie pana Andrzeja Bobo Bobowskiego.
Po dwóch latach przerwy wreszcie trafiłem na mecz reprezentacji. Do tej pory byłem na czterech takich meczach i zawsze były to tzw. mecze o punkty. Trzy z nich zakończyły się zwycięstwem, a jeden remisem. Tym razem pierwszy raz był to mecz towarzyski. Wszystkie wcześniejsze mecze widziałem na Stadionie Śląskim. Tym razem miałem okazję być na stadionie Zagłębia Lubin, na którym jeszcze nigdy nie byłem. Mecz ten był szczególny ze względu na ogłoszony bojkot ze strony kiboli. Między innymi miejscowi kibole Zagłębia ogłosili, ze nie będą prowadzić dopingu. Obawiałem się, że stadion będzie pusty, a na trybunach będą nudy.