Kilka ostatnich spotkań oglądaliśmy przy ponad 30-stopniowych temperaturach. Tymczasem w piątek (9 sierpnia) ochłodziło się o kilkanaście stopni. Do tego padał deszcz, a my wybraliśmy się na mecz polskiej T-Mobile Ekstraklasy. Drugi raz w karierze pojawiliśmy się na meczu Podbeskidzia i drugi raz padał tam deszcz. Tym razem bielszczanie podejmowali Zagłębie Lubin. Ja miałem akredytację, a Eli musieliśmy kupić bilet. Okazało się, że mecze Podbeskidzia są jednymi z droższych w Polsce. Na początek przykra niespodzianka, bo nie kupi się biletu bez karty kibica.
Bardzo ciekawie było na trybunach stadionu w Lubinie podczas meczu Zagłębie Lubin - Śląsk Wrocław. Mecz ten to derby Dolnego Śląska. Wrzucam tu dwa filmy z tego meczu. Pierwszy, to kilkunastominutowy skrót pokazujący doping i oprawy (w tym pirotechniczne) fanów obu klubów. Drugi film jest dla tych co nie lubią dużo oglądać. Tam tylko pirotechniczna oprawa kibiców Śląska.
W trzyosobowym składzie udaliśmy się 28 kwietnia do Lubina, gdzie miałem okazje zobaczyć derby Dolnego Śląska. Zagłębie Lubin podejmowało Śląsk Wrocław. Na godzinę przed meczem pojawiliśmy się pod stadionem, gdzie szybko i bez problemów zakupiliśmy bilety w cenie 20 zł. Bardzo się z mojego biletu ucieszyłem, bo był on na wzór karty bankomatowej. Niestety okazało się, że na wejściu trzeba go oddać, a na pamiątkę pozostaje coś klasy paragonu fiskalnego. Na stadionie w Lubinie byłem drugi raz, ale dopiero teraz połapałem się, że obok niego stoją fragmenty starego stadionu. Kiedy kupowaliśmy bilety, Pani w kasie, jak zobaczyła mój aparat z teleobiektywem, to od razu powiedziała mi, że na stadion z nim nie wejdę. Zrobiłem więc kilka zdjęć pod stadionem i odniosłem go do auta.
W słoneczną niedzielę zasiadłem na stadionie we Wrocławiu. Mecz Śląska z Lechią mnie nie zachwycił. Chyba nie lubię meczów przyjaźni. Wolę, gdy na boisku i trybunach czuć ostrą walkę. Na boisku niewiele się działo, głównie za sprawą zawodników Śląska, którzy chyba już myśleli o finale PP. Bardziej zmotywowani od nich byli goście z Gdańska, którzy od początku zaatakowali. Do przerwy jednak żadna bramka nie padła. Dopiero w 53 minucie padł gol dla Lechii, którego zdobył Wiśniewski.
Lubię oglądać mecze na nowym stadionie w Gliwicach. Tym razem skorzystałem z zaproszenia do wspólnego wyjazdu od Jacka, z którym na paru różnych meczach już byłem. A że Piast podejmował Lecha, to spotkanie zapowiadało się bardzo ciekawie. Lech walczy o mistrzostwo, a Piast o europejskie puchary. Poznaniacy musieli wygrać to spotkanie, żeby mieć tylko 4 punkty straty do Legii. Dla Piasta zwycięstwo oznaczało zrównanie się punktami z 3. w tabeli Śląskiem.
W celach niepiłkarskich pojechałem do Warszawy. Jednak jak tu nie pójść na mecz derbowy. Rano zakupiłem bilet, a wieczorem znalazłem się na trybunach. W międzyczasie udało mi się spotkać z Rafałem ze strony rafalontour.blogspot.com. Rafał pomógł mi dostać się na mecz. Po meczu policja zablokowała ulice, co spowodowało, że nie podjeżdżały autobusy. Przez to do hotelu dojechałem o 1 w nocy. Mój opis meczu na boisko.pl.Poniżej wklejam ten sam opis. Po zaciętym, ale dość przeciętnym meczu, Legia zremisowała 1:1 z Polonią. Wynik ten nie zadowolił licznie zebranych kibiców Legii. Na skutek decyzji wojewody nie było na meczu kibiców Polonii. Za to kibice Legii pokazali wojewodzie czerwoną kartkę.
W piątek Moje Wielkie Mecze rozpoczęły dwudniową wyprawę piłkarską, której celem było ponowne zbadanie poziomu górnośląskiej piłki. Plan zakładał, że tego dnia pooglądamy mecz Piasta Gliwice z Pogonią Szczecin. W sobotę mieliśmy w planie zobaczenie 2 spotkań w Katowicach: Rozwój – Chojniczanka i GKS – Kolejarz Stróże. Nocleg zaplanowaliśmy w akademiku w Sosnowcu. Na mecz w Gliwicach ledwo zdążyliśmy. Po odebraniu stałych akredytacji udaliśmy się na swoje stanowiska, czyli ja za pulpit prasowy, a Ela na boisko w celu robienia zdjęć. Stadion nie był wypełniony nawet w połowie. Jednak atmosfera była bardzo sympatyczna. Miejscowi prowadzili przez cały mecz bardzo głośny doping.
Kibice Śląska pamiętali o "żołnierzach wyklętych". Po 3 miesiącach przerwy zimowej powróciłem na boiska piłkarskie. Oczywiście nie jako piłkarz, bo tym nigdy nie byłem, ale jako groundhopper. Rundę wiosenną zacząłem od szlagieru polskiej Ekstraklasy, czyli meczu Śląsk – Legia. Żeby wiosnę dobrze rozpocząć zabrałem ze sobą żonę i syna. Śląsk Wrocław, w przeciwieństwie do naszego państwa, prowadzi politykę prorodzinną i za bilet rodzinny zapłaciłem 43 złote, czyli niewiele ponad 14 zł za osobę. Gdybym mieszkał we Wrocławiu i przyszedł kupić ten bilet wczoraj, to zapłaciłbym jeszcze mniej. Na mecz pojechaliśmy z samego rana, bo bałem się, że biletów zabraknie. Okazało się, że chyba niska temperatura wypłoszyła część kibiców. Na trybunach zasiadło maksymalnie 35 tysięcy osób. Niestety nie było wśród nich zorganizowanej grupy kibiców Legii, ponieważ Śląsk nie może przyjmować na swoim stadionie kibiców gości. Dla mnie jest to chore i widowisko na tym straciło. Na pochwałę zasłużyli kibice Śląska, zwłaszcza ci z sektora B, którzy, pomimo fatalnego wyniku, przez cały mecz prowadzili głośny i kulturalny doping.
Rafał Boguski przeszedł do historii Mecz Śląska Wrocław z Wisłą Kraków był trzecim meczem, jaki odbył się na Stadionie Miejskim we Wrocławiu. Na wszystkich tych meczach udało mi się być. Na pierwszym dwóch widziałem 3 bramki, ale żadnej z nich nie zdobył Polak. Miałem nadzieję, że zobaczę pierwszą bramkę zdobytą na tym stadionie przez Polaka. Nie było to jednak takie oczywiste, bo w składzie Wisły dominują liczebnie obcokrajowcy. Najważniejsi napastnicy Śląska też nie są Polakami. W meczu tym wpadła tylko jedna bramka i zdobył ją z rzutu karnego Rafał Boguski. W ten sposób zapisał się w historii tego stadionu.
Otwarcie stadionu we Wrocławiu Mecz Śląska Wrocław z Lechią Gdańsk miał być pierwszym spotkaniem piłkarskim na nowym stadionie we Wrocławiu, który wybudowano z myślą o EURO 2012. Kiedy mój kolega Jacek, który od lat jest wielkim fanem piłki nożnej, zaproponował mi wyjazd na to spotkanie, chętnie się zgodziłem. Sam mecz mnie specjalnie nie elektryzował. Bardziej magia wydarzenia. Pierwszy mecz na nowym stadionie. Liczyłem na pierwszego, czyli historycznego gola. Obserwując dużą sprzedaż biletów oczekiwałem wspaniałej atmosfery na trybunach. Z internetowym zakupem biletów czekałem do ostatniego dnia, czyli czwartku. Nie przyszło nam do głowy, że biletów może zabraknąć. Wieczorem usiadłem przed komputerem. Kupiłem bilet sobie. Za chwilę kupiłem bilet Jackowi. Kiedy chciałem kupić trzeciej osobie, która z nami miała jechać, to już się nie dało tego zrobić. Na drugi dzień rano przeczytałem, że wszystkie bilety już są sprzedane. To był szok. Tym bardziej cieszyłem się, że się na ten mecz zdecydowałem. Półtorej godziny przed meczem podjechaliśmy pod stadion. Postanowiliśmy zaparkować na parkingu przy stadionie. Kilkupiętrowy parking okazał się nowoczesną budowlą. Niestety, ale parkowanie na nim kosztuje 20 zł., czyli tyle ile płaciłem za bilet na ten mecz. Z parkingu udaliśmy się na stadion. Na zewnątrz prezentuje się on okazale.
Jedno z ostatnich spotkań na Oporowskiej W niedzielę 2 października 2011 roku Moje Wielkie Mecze wybrały się do Wrocławia, żeby poznać bliżej tamtejsze piłkarstwo. Postanowiłem zobaczyć minimum dwa mecze. I tylko tyle spotkań pooglądałem. Rano podjechałem na Oporowską, żeby zakupić bilety na mecz Śląska z Polonią Warszawa. Skorzystałem z opcji rodzinnej i za 3 osoby zapłaciłem w sumie 50 zł. Gdybym był sam zapłaciłbym 40 zł. Podaję ceny z trybuny odkrytej. Po zakupieniu biletów wyrobiłem sobie kartę kibica. To na wypadek gdybym kiedyś chciał wybrać się na jakiś hit i zakupić bilety przez Internet. Bilety kupowałem do 5 minut. Wyrobienie karty zajęło mi około 15 minut. Po załatwieniu tych formalności ruszyłem na mecz ligi okręgowej pomiędzy Polonią Wrocław i MKP Wołów. Mecz ten opisuję w innym artykule. Około 40 minut przed meczem zjawiliśmy się na Oporowskiej. Prawdopodobnie był to przedostatni mecz Śląska na tym obiekcie. Na trybunach zasiadło 8 tysięcy widzów.
Wybierając mecz jakieś drużyny staram się, żeby to był mecz ważniejszy od cotygodniowego spotkania. Jadąc do Bielska trafiłem na mecz historyczny dla gospodarzy. Pierwszy raz w historii Podbeskidzie zagrało w najwyższej lidze. Przeciwnikiem ich była Jagiellonia. Wiedziałem, że tego dnia wszystko co się wydarzy zapisze się w historii Podbeskidzia. Na trybunach zasiadło 3500 widzów, w tym prawie całą klatkę zapełnili kibice z Białegostoku.
29 maja 2011 roku odbyła się ostatnia kolejka naszej Ekstraklasy. Jeszcze dzień wcześniej byłem przekonany, że pojedziemy na mecz do Wrocławia, żeby zobaczyć walkę miejscowego Śląska z Arką Gdynia. Mecz zapowiadał się ciekawie, bo Śląsk mógł wywalczyć miejsce w europejskich pucharach lub Arka mogła się utrzymać. Kiedy dostałem propozycję od Jacka, żebyśmy pojechali z nim na Wisłę Kraków, postanowiłem z nie skorzystać. Najbardziej skusiła mnie możliwość zobaczenia fety z okazji zdobycia tytułu mistrzowskiego. Wiedziałem, że pierwszy raz w tym sezonie kibice zasiądą już na trzech trybunach. Jadąc do Krakowa obawialiśmy się czy uda nam się zakupić bilety. Pocieszałem się, że w najgorszym wypadku zobaczymy fetę na rynku. Na szczęście bilety kupiliśmy. Na trybunach zasiadło 24 tysiące widzów, którzy stworzyli znakomite widowisko.
30 kwietnia 2011 roku pojawiliśmy się z Elą na stadionie Polonii w Bytomiu. Tego dnia gościła ona wicelidera z Białegostoku. Pomimo paru istotnych mankamentów byliśmy bardzo zadowoleni z tego wyjazdu. Jakie mankamenty mam na myśli? Przede wszystkim dwa. Po pierwsze kiepski stadion. Stary, mały i w większości nieczynny. Po drugie słaba frekwencja. Było od 2 do 3 tysięcy widzów.
Na ponad godzinę przed meczem byliśmy z Elą pod stadionem Śląska. Jadąc w jego stronę mijaliśmy grupy kibiców Śląska ubranych na zielono. Po zrobieniu paru fotek weszliśmy na stadion. Bilety dzień wcześniej kupili nam organizatorzy zlotu groundhopperów. Mieliśmy miejsca na trybunie odkrytej, czyli tam gdzie siedzą najgłośniejsi kibice Śląska. Wyróżnialiśmy się brakiem szalików i zielonych strojów.
Zaledwie po 3 tygodniach znowu zasiedliśmy z Elą na stadionie Wisły Kraków. Tym razem zabraliśmy się z grupą sympatyków futbolu z Nysy. W sumie byliśmy w 7 osób. W tym gronie był Jacek, z którym byłem 3 lata temu na meczu Wisła – Tottenham. Skorzystaliśmy z okazji, że Jacek jechał na ten mecz, który zresztą był hitem kolejki (meczem na szczycie), ponieważ grał lider z wiceliderem. Do tego od kilku dni zapowiadano na niedzielę piękną pogodę. Na trybunach zasiadło prawie 18 tysięcy widzów, w tym grupka kibiców Jagiellonii, choć oficjalnie na Wiśle nie są wpuszczani kibice gości. Jednak Jaga to niedawna zgoda Wisły, stąd bez problemu jej kibice mogli przebywać na tym meczu.
Dzięki uprzejmości Marcina, znanego chorzowskiego groundhoppera i wielkiego fanatyka Ruchu, mogliśmy z Elą pojechać do Chorzowa na Wielkie Derby Śląska, czyli mecz Ruch Chorzów – Górnik Zabrze. Około godziny 16 ruszyliśmy spod domu nie zdając sobie sprawy jaką pogodę tam zastaniemy. Wprawdzie zaczął padać u nas deszcz ze śniegiem, ale myśleliśmy, że tam będzie inaczej. Pod stadionem byliśmy umówieni na godzinę 18. Chwile niepewności przeżyliśmy na ulicach Chorzowa. Na kilka minut stanęliśmy w korku. Najpierw usłyszeliśmy śpiewy kibiców, a po chwili wystrzały. Dostrzegliśmy, że ze 100 metrów od nas policja gania za kibicami. Zdaliśmy sobie sprawę, że to nie jest zwykły mecz. Kilka minut przed 18 byliśmy w umówionym miejscu. Po chwili przybył nasz chorzowski opiekun - Marcin. Po paru minutach dojechali nasi znajomi z II zlotu groundhopperów, czyli Krzychu, Rzeźnik i Endi. W tym czasie bardzo mocno padał deszcz ze śniegiem.
13 marca 2011 roku miałem okazję zobaczyć tzw. mecz przyjaźni pomiędzy Cracovią i Lechem Poznań. Bilety zakupiliśmy (ja i moja żona) już dzień wcześniej. Bardzo sprawnie odbyły się rejestracja w systemie i zakup biletów. Na uwagę zasługuje niska cena biletów. Za żonę zapłaciłem 1 zł, a za siebie 12 zł. Na pamiątkę wyrobiłem sobie kartę kibica, która kosztowała mnie 10 zł.
W towarzystwie żony i dwóch kolegów z Krakowa udałem się na mecz Wisły z Widzewem. Ciekawie wyglądał zakup biletów. Kolejka była duża, ale szybko się przesuwaliśmy do przodu. Przed kasami była blokada i ochroniarz. Bilety sprzedawano w kilku okienkach. Kolejny ochroniarz dawał znać, przy którym okienku robiło się wolne miejsce. Wprowadzono z dowodów nasze dane i wydrukowano nam imienne bilety w cenie 35 zł od osoby.